wtorek, 1 kwietnia 2014

Czy uczymy się na błędach?

Wracam po długiej przerwie z misją wskrzeszenia bloga. Europejskie puchary w pełni (naturalnie bez naszych drużyn), przygotowania do mundialu idą pełną parą (naturalnie bez naszej reprezentacji), a tymczasem ja postanowiłem spojrzeć nieco w przyszłość i zacząłem już rozmyślać nad zbliżającym się latem które poza piękną pogodą i pełnią grillowego sezonu kojarzy mi się oczywiście z bojami polskich klubów w europejskich pucharach. Jakie są perspektywy naszych kopaczy na europejskie puchary 2014/15?

Ekstraklasa wchodzi w decydującą fazę - jeszcze dwie kolejki i zostaje siedem meczów w fazie play-off. Wiadomo, że część zasadniczą wygra Legia, natomiast po podzieleniu punktów na pół sytuacja już nie jest taka oczywista. Fakt, że przy pięciopunktowej przewadze na 7 kolejek przed końcem lidera Primiera Division już okrzyknięto by nuevo campeón* ma się nijak do polskiej ligi, szczególnie przy tym że nie ma u nas hegemona rozgrywek. Tu warto przyjrzeć się paru statystykom.


Pominę tutaj dominację Bayernu w Bundeslidze czy arcyciekawą rywalizację w La Liga, gdzie Atletico odważnie próbuje zburzyć porządek ustanowiony przez Real i Barcę:


- Steaua Bukareszt (Rumunia): na 7 kolejek przed końcem wciąż niepokonana w lidze, siedem punktów przewagi nad wiceliderem;

- Red Bull Salzburg (Austria): 6 kolejek do końca i gigantyczna 23-punktowa przewaga nad drugim zespołem, tytuł mistrzowski zapewniony na długo przed finiszem rozgrywek;

- AEL Limassol (Cypr): trwa faza play-off, wprawdzie przegrali tylko dwa mecze w sezonie, ale wciąż za plecami dotrzymuje im tempa APOEL Nikozja;

- Sparta Praga (Czechy): imponujący bilans - 18 zwycięstw, 4 remisy, 0 porażek, do końca 8 kolejek, natomiast ze świętowaniem muszą się jeszcze wstrzymać, gdyż Victoria Pilzno traci do prażan 8 punktów i wciąż ma przynajmniej teoretyczne szanse na dogonienie rywali;

- Celtic Glasgow (Szkocja): The Bhoys kompletnie zdystansowali stawkę i zdobyli tytuł na długo przed końcem ligi. W ich przypadku akurat to żadna niespodzianka;

- Slovan Bratysława (Słowacja): 9 meczów do końca, duża, 11-punktowa przewaga nad wiceliderem, bilans 18-3-3 również wskazuje na siłę Slovanu w lidze;


no i w końcu:


- Legia Warszawa (Polska): pomimo aż 7 porażek w lidze pod koniec fazy zasadniczej ma 10 punktów przewagi nad drugim Lechem Poznań. W fazie play-off przewaga stopnieje o połowę, zatem wciąż nie można wskazać bez zawahania przyszłego mistrza Polski.



Widzicie różnicę? Kluby z krajów, które będą dla Polski konkurencją w decydującej fazie walki o Ligę Mistrzów, łoją lokalnych rywali jak chcą i jak widać, w większości przypadków "zjadają" słabe ligi w których występują bez wielkiego trudu. Legia jak widać co i raz potyka się w wyścigu po mistrzowski tron, a mimo to rywale starają się nie przeszkadzać i wyniki dobierają losowo - na przykład przegrywając u siebie z Podbeskidziem (Ruch, który w niektórych mediach zaczął już być przedstawiany jako czarny koń rozgrywek...) albo zbierając cięgi od Pogoni, zespołu bardzo przeciętnego, a mimo to zajmującego wysokie piąte miejsce i tracącej do wicelidera tylko 4 punkty! (tu mowa oczywiście o wczorajszym meczu Wisły). Na ciekawość T-Mobile Ekstraklasy nie mamy prawa narzekać, gdyż gdyby hipotetycznie jakiś klub zaczął wygrywać mecz za meczem i osiągnął na ostatniej prostej kapitalną formę (a przecież to się zdarza, i to nie tak rzadko), to nawet dwunasty obecnie Piast Gliwice ma wciąż szansę na eliminacje do Ligi Europejskiej! Dodajmy do tego jeszcze niesamowity ścisk za plecami Legii - między drugim Lechem a siódmym Górnikiem jest zaledwie 5 punktów różnicy. Może cieszyć, że nasza liga jest wyrównana, natomiast każdy kto ogląda rozgrywki polskiej piłki, wie, że jest to równanie w dół...

Polska liga jest słaba, nie sposób temu zaprzeczyć. Ale ligi cypryjska, rumuńska, i austriacka również nie są potęgami, a mimo to mają tam kluby, które wybijają się ponad resztę i potrafią sforsować bramę do europejskiej elity. Legia ma nad resztą stawki przewagę finansową, kadrową (czego by się nie mówiło) i potencjał, którego nie wykorzystuje. Owszem, trzeba przyznać że po zmianie trenera Legia Berga nie przegrała żadnego meczu (oprócz walkowera z Jagiellonią, ale to już względy pozaboiskowe), natomiast każdy widział, że "Wojskowi" dominatorami, delikatnie mówiąc, nie są: wymęczone zwycięstwa z Koroną i Piastem, przeciętny mecz z Lechem, czy frajerskie remisy ze Śląskiem i Wisłą wytrącają argumenty nawet hurraoptymistom. Nasza liga znowu staje się wyścigiem ślimaków, który wygra najlepszy z najgorszych. Jak pokazuje najnowsza historia, można się słusznie obawiać, że na międzynarodowej arenie nasz król znów zostanie obnażony.


Ps. Fola Esch w Luksemburgu przegrała tylko 1 z 18 meczów, w lidze gibraltarskiej niepokonany pozostaje zespół Lincoln, a prowadząca w drugiej grupie Campionato Sammarinese La Fiorita również może pochwalić się świetnym bilansem: 12-4-2. Europa nam ucieka ;)







* nie jestem poliglotą i przyznam że tą frazę bezczelnie wyciągnąłem z translatora, zatem bardzo prawdopodobne, że wcale tak się nie mówi...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz